ROZDZIAŁ II

MASKA ODPOWIEDZIALNOŚCI


ROZDZIAŁ II

MASKA ODPOWIEDZIALNOŚCI



Pamiętam swój drugi dzień w pracy jako hipnoterapeutka. Moją klientką była Marysia.

„A jeśli przestanę, to wszystko się rozpadnie” – mówi Marysia, odwracając wzrok.


Siedzi prosto, noga na nogę, plecy wyprostowane jak na spotkaniu zarządu. 

Nawet tu, w moim gabinecie, nie pozwala sobie na chwilę słabości.

Jest perfekcyjna.

Ma idealnie skrojony garnitur, subtelny makijaż, delikatnie muśnięte różem policzki.

Zadbane dłonie z dyskretnym manikiurem.

Nienaganna fryzura.

Wszystko w niej mówi: „Panuję nad tym.”

 

Tylko jej oczy zdradzają prawdę.

Zgaszone. Pełne zmęczenia.

Patrzę na nią i widzę kobietę, która przez całe życie walczyła o to, by mieć wszystko pod kontrolą.

Kobietę, która na zewnątrz jest ucieleśnieniem sukcesu, ale w środku… w środku coś kruszeje. Jak porcelana, w której nie widać pęknięć, dopóki nie dotkniesz jej od środka.

 

– Powiedz mi, Marysiu, jak to jest dźwigać cały świat na swoich barkach?


Nie odpowiada od razu. Bierze głęboki oddech. 

Ale nie pozwala sobie, by odetchnąć naprawdę.

– Mam wspaniałe życie – zaczyna. – Jestem dyrektorem w dużej firmie. Prowadzę zespół, zarabiam świetne pieniądze. Mam piękny dom, idealne dzieci, cudowne wakacje. Dobre znajomości. 

Wszystko… zapięte na ostatni guzik.

Milknie na chwilę.

 

Jej pierś unosi się gwałtownie, jakby powietrze było ciężarem, który trzeba dźwignąć. W tej pauzie słychać jej przyspieszony oddech.

Jakby każde słowo było obroną przed tym, co chce się przebić spod powierzchni.

 

– Ale to kosztuje. Nikt nie wie, jak bardzo. Mój dzień zaczyna się o piątej rano, a kończy o północy. Nie mam czasu na odpoczynek. 

Muszę być perfekcyjna, w pracy i w domu. Muszę trzymać wszystko w ryzach.

Jeśli ja tego nie zrobię… to kto?

Zaciska palce na podłokietniku fotela. 

Jakby miała się rozsypać, gdy tylko pozwoli sobie na chwilę bez kontroli.

Widzę, jak jej dłoń bieleje od napięcia, a mięsień na żuchwie pulsuje w rytm powstrzymywanego krzyku.

– A teraz… teraz moje ciało zaczyna się buntować...

 

Cierpi na bezsenność.

Ma napięty kark i bóle głowy, których nie tłumią już nawet najsilniejsze tabletki.

Czasem budzi się z płaczem, choć nie pamięta, żeby śniła coś złego.

Zdarza się, że w połowie dnia jej wzrok się rozmywa, dłonie drżą, a przed oczami pojawiają się ciemne plamy.

 

Ale nikt o tym nie wie.

Bo się uśmiecha.

Bo zawsze ma wszystko pod kontrolą.

Lekarz powiedział, że to przez stres.

 

Ale jak ma przestać się stresować, skoro to ONA trzyma wszystko w całości?

 

Dorastała w domu, w którym nikt nie panował nad niczym.

Chaos był normą.

Krzyk – tłem.

Cisza – groźbą.

A odpowiedzialność – obowiązkiem, który spadał na barki zbyt małe, by go unieść.

 

Ojciec pił. Przepijał pieniądze.

Wracał do domu, kiedy chciał.

Czasem z uśmiechem i paczką cukierków.

Czasem z pustym spojrzeniem i ciężką ręką.

Znikał na całe dni, a potem wracał jak gdyby nigdy nic, domagając się ciszy i kolacji.

 

Matka… cóż, matka po prostu próbowała przetrwać.

Miała gromadkę dzieci i za mało środków, żeby je utrzymać.

Liczyła każdą złotówkę.

Gotowała z tego, co udało się tanio kupić.

Szyła ubrania z rzeczy, które dostawała od sąsiadek.

Wiecznie zmęczona, zgarbiona nad praniem, które nigdy się nie kończyło.

Jej dłonie były szorstkie jak tarka, a twarz – zamknięta jak sejf bez kodu.

 

Marysia szybko zrozumiała, że jeśli nie weźmie spraw w swoje ręce, to nikt tego za nią nie zrobi.

 

Miała dwanaście lat, kiedy obiecała sobie, że jej życie nigdy nie będzie tak wyglądać.

Że będzie inna. Niezależna. Doskonała.

 

Że nigdy nie będzie musiała błagać o uwagę.

O bezpieczeństwo. 

O obecność.

Nie będzie zależna od mężczyzny. Nie pozwoli, by pieniądze były problemem. Nigdy nie będzie w sytuacji, w której musi prosić o cokolwiek.

 

Więc zaczęła się uczyć. Najpierw piątki w szkole. Potem najlepsze studia. Najlepsza praca. Najlepsze zarobki.

Zbudowała swoje życie od zera. Własnymi rękami.

Z determinacją, która nie brała jeńców.

 

Z zamrożonym sercem, które biło tylko po to, by przetrwać.

I z jednym nadrzędnym przekonaniem: „Jeśli się nie rozkleję, przetrwam. A jeśli przetrwam, wygram.”

I teraz ma wszystko.

 

Tylko że to „wszystko” ją zabija.

– Marysiu, a gdybyś na chwilę przestała?


Patrzy na mnie, jakbym właśnie zaproponowała jej coś absurdalnego.

W jej oczach błyska coś pomiędzy lękiem a wściekłością.

Widzę, jak jej ramiona unoszą się i sztywnieją, jakby w gotowości do walki, choć walczy przecież z samą sobą.

 

Przestać?!

Przecież ona nie może!

Jeśli przestanie – świat się rozpadnie.

A wraz z nim ona sama.

 

– Nie mogę. Jeśli przestanę… wszystko się rozpadnie.


I wtedy czuję, jak wciąga mnie moje własne wspomnienie.

Mam dwanaście lat.

Mój ojciec zdradzał mamę.

Jeśli mam być szczera, to nie przepuścił żadnej kobiecie. Podrywał nawet jej koleżanki z pracy.

 

A ona to znosiła.

Bo zawsze obiecywał poprawę.

 

Może dlatego piła.

A może dlatego, że piła, on ją zdradzał?

Nieważne.

 

Ważne było to, że co jakiś czas w naszym domu wybuchała kolejna awantura. Znów wychodziło na jaw, że tata miał romans. Znów padały krzyki, płacz, trzaskanie drzwiami. Znów były groźby, że to koniec, że mama go zostawi, że tym razem naprawdę odejdzie.

I pojawił się ten kolejny ostatni raz.

 

Tata wziął mnie na spacer.

 

Szliśmy powoli, jakbyśmy oboje chcieli, żeby ta chwila trwała jak najdłużej.

Czułam, jak serce bije mi w skroniach – nierówno, jak piłka odbijająca się od ściany. W jego ciszy było coś ciężkiego, coś, co sprawiało, że czekałam z zapartym tchem.

 

Nie mówił od razu.

Dopiero kiedy doszliśmy do boiska, spojrzał na mnie i powiedział:

„Kochanie, potrzebuję twojej pomocy.”

 

Miałam powiedzieć mamie, że tata nie był z kochanką.

Miałam powiedzieć, że w czasie, gdy ona myślała, że tata ją zdradza, my byliśmy razem. Że graliśmy w piłkę, że jeździliśmy na rowerze.

Że to nieprawda.

Że to kolejny bezpodstawny atak mamy, który wynika z jej problemów.

Że tata jest niewinny.

 

Nie zapytał mnie, czy mogę to zrobić.

Tylko czy zrobię to dobrze.

 

Poczułam, jak ziemia pod stopami staje się miękka, jakby ktoś zabrał mi grunt. Nogi miałam jak z waty, a w gardle pojawił się węzeł, który rósł z każdą sekundą jego milczenia.

 

Patrzył na mnie tymi swoimi ciepłymi oczami. Tym wzrokiem, który zawsze koił moje lęki.

Tym samym, który widziałam, kiedy czytał mi bajki na dobranoc. Kiedy wiązał mi sznurowadła. Kiedy uczył mnie jazdy na rowerze.

Byłam gotowa zrobić wszystko. Był całym moim światem.

 

A mama?

Mama piła.

Była nieobecna.

Była słaba.

 

To wszystko było jej winą, prawda?

 

Okłamałam ją.

Słowa wychodziły ze mnie powoli, jakby ktoś wyciskał je siłą z mojego gardła. Brzmiały obco, ale wiedziałam, że muszę je wypowiedzieć.

 

Spojrzałam jej w oczy i powiedziałam dokładnie to, czego nauczył mnie tata.

„Nie, mamo. Tata był ze mną.”

 

Kłamałam…

i modliłam się, żeby mi uwierzyła.

W tamtej chwili poczułam, jak coś we mnie pęka – cienka nitka lojalności, która zawsze wiązała mnie z nią. Zdradziłam ją, żeby zostać przy nim. 

Żeby nie stracić jedynego filaru, jaki miałam.

Kiedy dziecko musi stać się tarczą dla rodzica, traci siebie.

Tworzy maskę.

Zostaje lojalnym strażnikiem tajemnic, które nigdy nie powinny na nim spocząć.

Przyzwyczaja się do tego, że emocje, ból, prawda… to luksus, na który nie może sobie pozwolić.


I potem dorasta.

Staje się kobietą, która uśmiecha się w pracy, choć boli ją żołądek.

Która mówi, że wszystko jest w porządku, choć jej serce jest w kawałkach.

Która przyjmuje kolejne obowiązki, bo przecież musi.


Bo jeśli przestanie… to wszystko się rozpadnie.

Wracam do Marysi. I wiem, że musimy zacząć właśnie tam.

W miejscu, gdzie zaczęła dźwigać to, co do niej nie należało.

W miejscu, gdzie nauczyła się, że słabość jest zagrożeniem.

W miejscu, gdzie odcięła się od siebie – żeby przetrwać.

 

To tam zaprowadzę ją podczas sesji.

Bo żeby przestać dźwigać – trzeba najpierw zobaczyć, co tak naprawdę się niesie.

 

Poprosiłam Marysię, by zamknęła oczy. Jej ciało zareagowało niemal natychmiast – z początku napięciem, które przemknęło przez szczękę, barki, dłonie. Ale po chwili – lekkim drgnięciem.

I wtedy zaczęło mięknąć.

Jej ramiona opadły, a powieki zadrżały, jakby wreszcie mogła puścić ciężar, który nosiła nawet w spojrzeniu.

 

Weszła w trans szybko, jakby jej system nerwowy czekał tylko na pozwolenie.

– Cofnij się do momentu, w którym to wszystko się zaczęło – szepczę. – Pozwól sobie zobaczyć tę, która musiała dorosnąć za wcześnie.

 

Milczy. Oddycha głęboko.

 

A potem mówi:

– Widzę siebie… mam może dziewięć lat. Stoję na stołku w kuchni. Zmywam naczynia. Mama krzyczy w drugim pokoju.

Bracia się biją.

A ja… ja nie płaczę. Po prostu robię, co trzeba.

 

– Co czujesz, gdy patrzysz na tę dziewczynkę?

– Żal. I złość. Ale też… podziw.

Ona była silna.

Taka silna!

Tylko że nikt tego nie widział.

 

– Podejdź do niej jako dorosła Marysia.

Stań za nią.

Powiedz, że jesteś.

 

Jej ciało drży. Wydaje z siebie cichy dźwięk – coś pomiędzy śmiechem a szlochem.

Jej dłonie zaciskają się na kolanach, jakby trzymała się ostatniego kawałka kontroli, a jednocześnie całe ciało chce się rozpaść.

 

– Mówię jej: „Nie musisz już tego robić sama. Już jestem.”

– Jak reaguje?

– Patrzy na mnie z niedowierzaniem. A potem… zaczyna płakać.

 

W końcu.

 

Tak, jak nigdy nie mogła.

Jej łzy są ciche, ale spadają jak ciężkie kamienie.

Ramiona tej dziewczynki, przez lata zbyt mocne jak na jej wiek, nagle miękną.

 

– Podaje mi w ciszy cały ten ciężar, jakby chciała powiedzieć: „nie daję rady”

W tej ciszy, która nastaje, wydarza się coś niewidzialnego. Jakby obie – i dziewczynka, i dorosła kobieta – zostały w końcu zauważone.

Przyjęte.

Otulone prawdą, że nie muszą już dźwigać.

 

Kiedy Marysia wraca do tu i teraz, jej twarz jest inna. Mniej napięta. Jakby coś puściło w karku, szczęce, brzuchu.

– To było… jak zdjęcie pancerza – mówi cicho. – Nie wiedziałam, że noszę go od tylu lat.

 

 

W ten sposób rozpoczynamy cykl sesji dążąc do transformacji przekonań.

 

Marysia wierzy, że jeśli nie będzie kontrolować wszystkiego, to świat się rozpadnie.

Że jej wartość zależy od tego, ile zadań wykona.

Że proszenie o pomoc to słabość.

 

Ale czy to prawda?


Zaczynamy od prostego pytania:

„Co by się stało, gdybyś przestała to wszystko dźwigać sama?”

„Wszystko by się posypało” – mówi odruchowo.

„Na pewno?” – pytam.

 

Milknie.

Na jej twarzy pojawia się grymas, jakby przez sekundę naprawdę zajrzała w tę możliwość. Jakby nie dowierzała, że świat mógłby się utrzymać bez jej rąk.

 

Przyglądamy się temu przekonaniu.

Testujemy je.

 

Czy rzeczywiście jej synowie nie są w stanie pomóc w domu?

Czy jej mąż naprawdę nie zauważy, że coś jest nie tak?

Czy delegowanie obowiązków w pracy sprawi, że jej zespół nagle przestanie działać?

 

Powoli Marysia zaczyna dostrzegać coś, czego nigdy wcześniej nie brała pod uwagę. To nie rzeczywistość wymusza na niej dźwiganie wszystkiego.

To jej własne przekonania każą jej to robić.

I skoro są jej, to może je zmienić 😊

 

Po sesji zaczyna działać inaczej.

Siada z mężem i synami.

Mówi im, że nie chce być jedyną osobą odpowiedzialną za dom.

Robią podział obowiązków.

Synowie zaczynają sprzątać, gotować, odrabiać lekcje - raz idzie im lepiej, a raz gorzej. 

Mąż przejmuje organizację rodzinnych wyjazdów i zajęć dodatkowych.

 

W pracy Marysia deleguje część obowiązków. Już nie trzyma wszystkiego w garści, nie stara się kontrolować każdej drobnostki.

Pozwala zespołowi przejąć odpowiedzialność.

 

W kolejnych tygodniach Marysia eksperymentuje z nowym sposobem bycia.

Nie rewolucją – raczej mikrogestami, które są jak małe akty wolności.

Po raz pierwszy prosi męża o pomoc – nie rozkazuje, nie organizuje.

Po prostu prosi.

 

Podczas jednego ze spotkań mówi:

– Wie pani, co było najdziwniejsze? Że on nie tylko pomógł. On się ucieszył, że może. Że ja go wpuściłam.

 

Zaczyna delegować zadania w pracy.

Nie wszystko, nie od razu.

 

Ale tyle, by zyskać dwie godziny tygodniowo tylko dla siebie.

W te dwie godziny chodzi na spacer. Sama. Bez telefonu. Patrzy na drzewa. Na ludzi.

Oddycha.

 

I co się okazuje?

Że nic się nie zawaliło.

Że nie musi robić wszystkiego sama.

Że jest otoczona ludźmi, którzy chcą i mogą jej pomóc.

Że może zdjąć maskę “perfekcyjności”

 

A jej ciało… zaczyna się goić.

Pierwsze noce przesypia spokojnie. Bóle głowy ustępują. Jej ramiona, wiecznie napięte jak struny, powoli uczą się miękkości.

 

Na ostatniej sesji mówi:

– Kiedyś myślałam, że jestem silna, bo daję radę. Teraz wiem, że prawdziwa siła to pozwolić sobie nie musieć.

I że czasem… wszystko się składa właśnie wtedy, kiedy przestajemy trzymać.

 

Uśmiecham się.

Widzę kobietę, która nie tylko przetrwała.

Widzę kobietę, która wróciła do siebie.

Do tej, która kiedyś zmywała naczynia na stołku.

Do tej, która wreszcie mogła zejść na ziemię i pozwolić innym być przy niej.




Psychologiczne tło:

Schemat nadmiernej odpowiedzialności i kontrola jako strategia przetrwania

 

Nadmierna odpowiedzialność to mechanizm, który często rozwija się w dzieciństwie w odpowiedzi na chaos, zaniedbanie lub emocjonalną nieobecność opiekunów.

Dziecko uczy się, że jeśli ono nie przejmie kontroli, wszystko się rozpadnie. To przekonanie staje się podwaliną tożsamości – „Ja muszę, bo nikt inny nie potrafi.”

 

To tak, jakby małe ramiona brały na siebie ciężar całego domu – krzyków, rachunków, pijącego ojca, zmęczonej matki – i próbowały utrzymać ściany, które chwieją się na każdym zakręcie życia.

 

Z czasem ta strategia daje pozorne poczucie bezpieczeństwa.

Daje złudzenie kontroli – że jeśli wszystko policzysz, posprzątasz, przypilnujesz i przewidzisz, nic złego się nie wydarzy.

Ale niesie ze sobą olbrzymi koszt: napięcie, lęk, psychosomatyczne objawy, izolację emocjonalną.

 

Ciało staje się wtedy jak żołnierz na warcie – nigdy nie zasypia, zawsze czuwa, mięśnie nie znają miękkości. A w środku rośnie przekonanie, że odpoczynek jest luksusem, na który nie wolno sobie pozwolić.

 

W pracy terapeutycznej – zwłaszcza z wykorzystaniem hipnozy – możemy wrócić do tych momentów, w których schemat się ukształtował. Przeprowadzić dialog z Wewnętrznym Dzieckiem. Regresję hipnotyczn

Przeformułować przekonania.

Uwolnić ciało od przymusu czuwania.

Bo dopiero kiedy to dziecko usłyszy: „Nie jesteś sama. Już nie musisz być dorosła w wieku dziewięciu lat” – systemnerwowy zaczyna rozpoznawać, że można oddychać inaczej. Że można odłożyć ciężar, którego nigdy nie powinno siędźwigać.

 

Bo prawda jest taka:

Nie musisz dźwigać wszystkiego sama.

Nie musisz być perfekcyjna, by poczuć się bezpiecznie.

 

Siła nie polega na tym, że nigdy nie pękasz. Prawdziwa siła to umieć odpuścić i jednocześnie się nie rozpaść.

 

I możesz… odpuścić.

A świat się nie rozpadnie.

Wręcz przeciwnie – może po raz pierwszy złoży się w całość, ale już nie z samego wysiłku i kontroli. Złoży się dziękirelacjom, obecności i wsparciu, którego naprawdę potrzebujesz (chociaż może się go boisz)

Może właśnie wtedy – zacznie się naprawdę układać.

 

Tylko silny człowiek prosi o pomoc, gdy tego potrzebuje.


 Chcę zacząć czytać tę książkę od pocztku


  KLIKNIJ LINK

 


Chcę przeczytać kolejny rozdział książki


 KLIKNIJ LINK

 Chcę zacząć czytać tę książkę od pocztku


  KLIKNIJ LINK

 

Chcę przeczytać kolejny rozdział książki


  KLIKNIJ LINK